sobota, 26 października 2013

Pod wrażeniem dojrzałości.

   Postanowiłam skorzystać z tego, że przyszedł weekend i chce mi się robić wszystko oprócz uczenia. Obok leży ogromna teka pełna zadań domowych i kserówek do ogarnięcia, która przecież nigdzie nie ucieknie. Niestety. A ja znów jestem w domu. Muszę przyznać, że czas mija bardzo szybko, może właśnie dzięki temu. W niedziele wyjeżdżam, wracam w piątki i tak co tydzień. Nie chce mi się tam zostawać na weekendy, ale muszę przyznać, że czasami łapię się na tym, że siedząc w domu tęsknię trochę za  uczelnią. Nie za tymi wszystkimi obowiązkami oczywiście, a za ludźmi, których w gruncie rzeczy widuję codziennie prawie całymi dniami. Przez ilość okienek, które nam zaserwowano mam zresztą okazję zwiedzić wszelkie kulinarne miejsca w mieście. Nie mam pojęcia jak wytrzyma to mój portfel, ale plany są ambitne. Jest to to czego właściwie zawsze brakowało mi w moim miasteczku, miejsc na wyjścia i spędzenie czasu ze znajomymi. A te wyjścia, co łatwo można zauważyć, bardzo scalają naszą grupę.
   Wczoraj rozmawiając z koleżanką w drodze powrotnej do domu stwierdziłyśmy, że studia to rzeczywiście okres zupełnie inny niż liceum. Zmieniamy się my sami, ale co mi osobiście najbardziej zaimponowało, spotykamy ludzi o wiele doroślejszych i dojrzalszych. Co rzuciło mi się w oczy to to, że większość otaczających mnie ludzi naprawdę jest skora do pomocy. Dziewczyna jeździ na wózku inwalidzkim? Jej koledzy z kierunku bez wysiłku, pretensji, a nawet żadnej prośby biorą wózek i znoszą ją po schodach. Mężczyzna w sklepie prosi o jedzenie? Kolega kupi mu więcej niż sobie, choć mówił mi wcześniej, że są to resztki jego pieniędzy. Porównując sobie te i wiele innych podobnych zdarzeń, które wydarzyły się w przeciągu tego miesiąca z czasami licealnymi, nasuwa mi się wniosek. Że albo nie miałam okazji zżyć się z tamtymi ludźmi, by widzieć ich w takich sytuacjach albo zwyczajnie nie byliby oni do tego skłonni. Nie wiem jak to jest, ale bardzo podoba mi się to co widzę teraz.
   I choć teczka z pracami do zrobienia razi mnie w oczy, to muszę się nią wreszcie zająć. Pierwsze poważniejsze zaliczenie przede mną i nie wypadałoby raczej go zawalić. ALE za tydzień długi weekend z którego już ogromnie się cieszę i nie mogę doczekać...
Pozdrawiam, 
⁞☼ Kinga ☼⁞

sobota, 19 października 2013

Co z tym narzekaniem?

Hej,
w ciągu minionych wakacji bardzo się zmieniłam. Przestałam narzekać. Naprawdę. Coś, sama nie wiem dokładnie co, pokazało mi, że warto cieszyć się z drobnostek, nie przejmować się tym co będzie, a przede wszystkim tym co było. Idę gdzieś, gdzie kompletnie nikogo nie znam? To nic, będzie dobrze, musi być. To zależy tylko ode mnie. I dobra, wiem, że teraz sobie pomyślicie, że to bzdura, bo inni ludzie mają wpływ na to, jakie jest nasze życie. Okej, ale moim zdaniem tylko i wyłącznie ludzie, którzy są nam bliscy, którym na nas zależy i vice versa. Oczywiście nie jest mi miło, gdy dowiem się, że ktoś mnie obgaduje lub coś w tym stylu, ale szybko o tym zapominam. Grunt to uświadomić sobie, że nie każdy musi nas lubić. Bo serio, Wy lubicie wszystkich ludzi, których znacie? Ja nie. I rozpaczać nie będę, gdy ktoś mnie nie będzie lubił. Druga kwestia to narzekanie na to jakie mamy ciężkie życie. Wyleczyłam się z tego, ale martwi mnie to, że pod wpływem innych ludzi znowu zaczęłam to robić. Nie chodzi o to, że to ich wina, że mają taki wpływ na mnie, ale ostatnio przebywam bardzo dużo w towarzystwie osób narzekających na praktycznie wszystko, co jest na uczelni. Przez pierwszy tydzień byłam wkurzona, że ciągle narzekają (a szczególnie jedna osoba), ale teraz zauważyłam, że sama zaczęłam im wtórować. Hm, to musi się zmienić! Przecież nikt nie kazał mi iść na te studia, sama, w pełni (no może przesadzam z tą pełnią, bo wejściówka 1 października?) świadoma, tego co mnie czeka, je wybrałam. Dlaczego warto zmienić swój sposób myślenia? Bo wtedy czuję się o wiele szczęśliwsza. Zamiast zawracać sobie głowę tym negatywnymi myślami, wypełniam ją pozytywnymi. Uogólniając i kierując się lekko w stronę studiów, to do mnie w punkt trafia dewiza : co nas nie zabije, to nas wzmocni. To samo z mówieniem, że czegoś mi się nie chce. Czy Wy też tak macie, że jak powtarzacie, że bardzo Wam się nie chce, to jeszcze bardziej Wam się nie chce? (mam nadzieję, że zrozumieliście to zdanie :))

PS: nie chcę wracać jutro, w domku jest taaak super!
PS2 : chyba pierwszy raz w życiu napisałam notkę w 10 minut! :)

Jak to wygląda u Was?
Pozdrawiam, Katarzyna.

niedziela, 13 października 2013

Co nowego u studenta.

     I już pierwsze dwa studenckie tygodnie za mną. Sama nie wiem do końca jak je ocenić, bo oczywiście tak jak się spodziewałam, łatwo nie jest. Dlatego chyba najszybciej będzie wyliczyć co podczas tego okresu zmieniło się, jeśli chodzi o moje życie.

  1. Pierwsze i najważniejsze: samodzielne mieszkanie. Pierwszy szok przychodzi, gdy siedzę wieczorem sama w pokoju i nie ma wokół nikogo kto by się tam krzątał. Jest pusto i spokojnie, a po chwili nawet obco. Przypominam sobie, że przecież nigdy nawet nie miałam pokoju na własność. I brakuje tego, co tak często mi przeszkadzało - kogoś obok.
  2. Kilometry od domu. Teraz jest lepiej, ale na samym początku zasypiałam z przerażeniem. Panika pojawia się, gdy przychodzi uświadomienie, że przecież nie mogę rzucić wszystkiego i jechać do domu. Że miliony ludzi przez to przechodzą i przeżywają, a ja nie mogę okazać się słabsza. Nie mogę siedzieć w rodzinnym domu wiecznie, nawet jeśli bym tego chciała. 
  3. Jazda. Ponieważ jak ostatnio zostałam uświadomiona, w moim rodzinnym miasteczku są zaledwie trzy kursujące linie autobusów po mieście, dużym postępem było przyzwyczajenie się do nowej skomplikowanej komunikacji. Jest to jedna z tych rzeczy, które w mieście bardzo polubiłam i odczuwam nawet jako rodzaj rozrywki. Obserwacja ludzi i miasta podczas jazdy ma dla mnie też właściwości relaksujące. Poza tym pojawiają się też weekendowe podróże do domu podczas których zawsze znajdzie się ktoś do porozmawiania, czy to kolega z liceum z którym nigdy za dużo nie rozmawialiśmy a nagle gadamy jak starzy kumple czy też koleżanka z którą po dłużej urwanym kontakcie można się wreszcie porozumieć. Nic tylko jeździć!
  4. Nowe znajomości. Jak dziś stwierdziłam nie mogę określić ludzi dokładnie po dwóch tygodniach, ale na pewno czuję się w tym gronie lepiej niż w klasie licealnej. Mogę porozmawiać z każdym bez wyjątku, a nawet z ludźmi zza granicy i czuć się w ich obecności bardzo swobodnie. [Jedynym mankamentem jest obecność zaledwie dwóch chłopaków na całym roku, ale dobra, udaję, że mnie to nie rusza.] Dochodzą też bardzo fajni wykładowcy, z których tylko część nie rozumie podstawowych praw studenta i ogłasza wykłady obowiązkowymi. Policzyć ich jednak mogę na jednej ręce i dziękuję Bogu, że reszta jest naprawdę luźna w kontaktach i sympatyczna.
  5. Zajęcia po angielsku. Choć oczywiście spodziewałam się tego po angielskiej filologii to jednak przyznaję, że czasami przez to wszystko zamiast po polsku mam odruch mówienia w języku wykładowym, a nauka hiszpańskiego z tłumaczeniem na angielski bywa frapująca.Wiem jednak, że coraz bardziej wychodzi mi to na dobre, no i co bardzo ważne, jestem coraz bardziej zadowolona z tego, że ten a nie inny kierunek wybrałam. Czuję, że zostanie specjalistą w tej dziedzinie jest czymś co chcę osiągnąć i czuję niejako dumę, że (mam nadzieję) za kilka lat będę filologiem.

     Na pewno także zmieniło się to, że nie mam teraz tyle czasu co wcześniej na zwykłe czynności. Nie wiem, gdzie podziało się to beztroskie życie studenta, o którym tyle słyszałam. Bo nie widzę u siebie ani późnego wstawania, ani multum wolnego czasu na spotkania ze znajomymi, ani luzu w związku z tym, że to już nie liceum. W rzeczywistości okazuje się, że na uczelni jestem od rana do wieczora, przerwy spędzam prawie zawsze w ksero, a z wieloma znajomymi nie miałam nawet czasu się jeszcze spotkać. Mam nadzieję, że jeszcze się coś zmieni, a to wszystko dotychczas ma nas tylko przestraszyć.
Pozdrawiam,
⁞☼ Kinga ☼⁞

niedziela, 6 października 2013

Pierwszy tydzień.

          Powoli ogarniam siebie i wszystko dookoła. Bo jak wiecie - a może i nie - jeszcze 10 dni temu byłam święcie przekonana, że w tym roku, za nic w świecie studentką nie zostanę. Cały galimatias z przeprowadzą i szybkim dostosowaniem się trwa, ale mam nadzieję, że jednym z jego ostatecznych punktów jest wczorajsza przeprowadzka (mieszkałam na walizkach u siostry), ponieważ znalazłam ODPOWIEDNIE mieszkanie. Teraz tak sobie pomyślałam, że mogłabym napisać całą, oddzielną notkę o moich poszukiwaniach, ale jeszcze o tym pomyślę. W każdym bądź razie znalazłam, jak mi się zdaje, coś odpowiedniego i to dosłownie rzut beretem od mojej uczelni, więc i na bileciku zaoszczędzę. Na razie nie mam za wiele czasu, bo uczelnia, nauka i poszukiwanie mieszkania pochłonęły mnie całkowicie. W perspektywie nie widzę powiększenia ramki "czas wolny", więc blogi zaniedbuję. Nie wiem dlaczego jest mi tak z tym wszystkim ciężko, może to "wina" tego, że wybrałam się na studia w 2 dni...
          Jednak wszelkie trudności wynagradza mi myśl, że jestem studentką I roku farmacji, czyli kierunku moich marzeń (tak, tak, wcześniej to był lekarski, ale trochę się przewartościowałam).

Hej, może tak źle nie będzie, no nie? :P

Notka na szybko, na razie nie odwiedzę Waszych blogów, może w wolnej chwili po 2-3 i w ten sposób to nadrobię. :) Jak u Was pierwszy tydzień studiów?

Pozdrawiam, Katarzyna.