sobota, 27 kwietnia 2013

Oby świat nas nie zmienił.

          Cóż, aktualnie jestem absolwentką szkoły średniej. Ściśle mówiąc to od wczoraj. Hm, uroczyste zakończenie roku szkolnego, tak to się nazywa. Moim zdaniem daleko było od uroczystości, było to raczej zdarzenie, które nie zostanie mi zbyt długo w pamięci, przez wzgląd na organizację, nici z podniosłości chwili i symbolicznego pożegnania ze szkołą. Symbolicznego, bo przecież wrócę tam w maju na egzaminy. Znowu uściślając to 7 razy tam wrócę. Trzy razy byłam bliska łez. Po raz pierwszy po przeczytaniu jakiegoś tam cytatu o wspomnieniach i ujrzeniu napisu: rocznik 2010-2013. Po raz drugi, gdy wręczaliśmy prezent, cytując: "Nauczycielce, jedynej w swoim rodzaju", a po raz trzeci przy obdarowywaniu pani od matematyki, która zawsze mówiła: "Z matematyką jest jak z kobietą. Nie zawsze jest łatwa.". Są tam ludzie, za którymi będę tęskniła, panie bibliotekarki, które były, są po prostu wspaniałe i powtarzały "Oby świat was nie zmienił", niezwykli nauczyciele i moja przyjaciółka - Ewelina. Oczywiście nasz kontakt nie zniknie, ale to już nie będzie to samo. Codzienne widywanie się w szkole, wspólne obiady na stołówce i wspólna ławka na wszystkich lekcjach. Zawsze będzie moją przyjaciółką. Dziękuję jej za to kim jest i za to, kim stałam się dzięki niej. Piękne zdanie, napisała mi je w dedykacji do książki, którą od niej dostałam. Są ludzie w moim życiu, których będę się mocno trzymała, bo warto.


 Mieliśmy dostać fajne czapki z logo szkoły, takie podobne do tych na amerykańskich filmach, ale drugie klasy poskąpiły pieniędzy i dostaliśmy długopisy z napisem: Po pierwsze - zdać. Matura 2013. (my w drugiej klasie płaciliśmy za czapki). Dobrze, że z czarnym wkładem, przynajmniej niedługo się przyda. Dostałam też książkę za świadectwo z czerwonym paskiem (4,93), wielką, piękną i ciężką - z historii. Nie ma słów, które mogłyby opisać bezsens tego podarunku. Ludzie jestem na biolchemie, więc dlaczego oni obdarowują nas książkami z historii? Gdy to zobaczyłam to od razu pomyślałam, że mój tato się zainteresuje. Nie pomyliłam się :) Powiedział, że to interesująca książka, ale dostrzega bezsens dawania ich uczniom klasy, w której ubóstwiają biologię i chemię, a nie historię :D Szczerze mówiąc to jestem cienka z historii, mimo iż miałam celujący (moja wychowawczyni uczy tego przedmiotu, więc połowa klasy miała celujący), czasem mnie to przeraża, więc może na wakacjach otworzę ją ze dwa lub trzy razy. MOŻE. Dostałam też książkę, o której wspominałam wcześniej od mojej przyjaciółki, Eweliny. Igrzyska śmierci. Jestem zadowolona, bo mam ją na liście książek, które chcę przeczytać, więc trafiła w punkt :) W zeszłą niedzielę kupiłam sobie Hobbita w Biedronce :) Też widniał na mojej liście. Dostałam także prezent od mojej przyjaciółki, Sylwii, bransoletkę. Ostatnio niewiele czasu spędzamy razem, bo większość poświęcam nauce i odpoczynkowi. No i słucham audiobooka "Gra o tron". Wciągnęłam się, ale już wyznaczam granice. Nie więcej niż 1 rozdział dziennie. Zobaczymy co z tego wyniknie. Post wyszedł bardzo długi. Mam nadzieję, że będzie się Wam chciało czytać :) No, a jeśli nie. to się nie dziwię, bo notka jest dosyć osobista. Idę robić jakieś mega przydatne w życiu zadanka z chemii :)

Pozdrawiam,
Katarzyna.

sobota, 20 kwietnia 2013

Podsumowanie.

© shazie28
     Czas oderwać się choć na trochę od kolejnych opowieści o Jeszui i Piłacie. Ustna matura z polskiego już zaczyna mnie męczyć, a mam do niej jeszcze równo miesiąc. Na szczęście sam temat (motywy biblijne) jest na tyle ciekawy, że rekompensuje mi pisanie pracy ze znienawidzonego przedmiotu.
     Ogólnie wszystko ostatnio widzę albo przez pryzmat końca roku albo matury. Szczerze nie chce mi się kończyć liceum i nie chcę tych długaśnych wakacji. Mam nadzieję, że za tydzień na zakończeniu roku się nie poryczę. To by dopiero było. Już i tak czuję się dziwnie, gdy wszyscy wokół zwiewają z lekcji a mi się zwyczajnie nie chce. Wręcz na odwrót, wolałabym zatrzymać czas i siedzieć w szkole do wieczora. A choć wiele razy narzekam na swoją klasę, na ich głupie, dziecinne zabawy, to i tak będę za nimi tęskniła. Nikt już nie będzie mi zabierał rzeczy z ławki, nie będę się musiała chować przed latającymi w powietrzu gumkami albo papierami, nikt nie będzie mi odsuwał krzesła gdy próbuję usiąść ani ciągał za włosy, nie będzie gry w "śmierdzącego kartofla". Nie będzie komicznego akcentu faceta od angielskiego, ani docinających sobie w każdej chwili kolegów ani nawet gadania z dziewczynami byle o czym na matmie... Już tęsknię.
     Dopiero ostatnio zdałam sobie sprawę jak bardzo nie chce mi się tych wielkich zmian. W ogóle ich nie lubię. Jeśli chodzi o małe, jak remont lub coś w tym stylu, to OK. Ale żeby przeprowadzać się do innego miasta, mieszkać najpewniej z obcymi ludźmi i zmieniać szkołę na kompletnie inną z zerową liczbą znajomych? O nie, to już troszkę większa zmiana. Dlatego pojawił się w tym tygodniu nowy dylemat - które miasto wybrać? Z lepszym kierunkiem, ale dalej i bez znajomych, czy z gorszym, ale bliżej i z rodziną? Powiem Wam, że nie mam pojęcia.
     Ostatnio koleżanka powiedziała mi, że boi się, że gdy zmieni się jej otoczenie to i ona się zmieni. A bardzo by tego nie chciała. Teraz przeszło to i na mnie i też zaczynam się tego obawiać. Na pewno bardzo zmieniłam się w samym liceum. I nie tylko ja to zauważyłam, bliscy czy mniej bliscy wolą mnie dzisiejszą. W sumie nie mogłam się nie zmienić. Bo liceum było zarówno najgorszym jak i najlepszym dla mnie dotychczasowo czasem. Oby to co przyjdzie potem, było jeszcze lepsze ☺☻

Aha, teraz zauważyłam, że zarówno wcześniejszy post Kasi jak i ten są podobne. Ale teraz chyba nie byłabym w stanie napisać czegokolwiek ciekawszego, zbyt duży mętlik w głowie w związku z tym wszystkim. Następnym razem postaram się zmienić temat ;*


◄| Kinga |►

piątek, 12 kwietnia 2013

Gdy kawa zaczyna smakować.

               
             To zdjęcie wystarczyłoby za wszystko co chciałam przekazać. Pociesza mnie fakt, że chyba wszyscy w pewnym momencie życia przez to przechodzą. Dorastanie to masa rzeczy, które już mnie tak nie cieszą, obowiązków oraz decyzji, które niezwłocznie trzeba podjąć. W tym tygodniu w moim życiu miały miejsce sytuacje, które pokazały mi jak bardzo jestem niesamodzielna, ale przez to nauczyły radzenia sobie w trudnych chwilach. Przeraża mnie to, że od października będę mieszkała sama, z dala od rodziców i będę musiała radzić sobie z codziennością. Piszę to, dlatego że nie lubię zmian, boję się dorosłości i jestem bardzo przywiązana do rodziny. Uświadomiłam to sobie, gdy zauważyłam, że nawet kawa zaczyna mi smakować. W dzieciństwie nie mogłam się nadziwić starszym jak mogą to pić z własnej woli. Nie chcę się od niej uzależniać, więc w tym tygodniu moim postanowieniem jest to, że wypiję maksymalnie 1 kawę. Substytutem jest herbata z mlekiem i zielona do śniadania.
           Dzisiaj piszę krótko, bo mam dużo nauki z biologii i chemii, muszę jeszcze popracować nad głupimi błędami z matematyki (ostatnio straciłam 3 punkty, bo nie zmieniłam znaku, przenosząc na drugą stronę -,-), mam kolejny etap olimpiady ekologicznej 20.04 oraz obiecałam sobie, że przy telewizorze i komputerze spędzę maksymalnie 1 godzinę dziennie. To straszny pożeracz, bezcennego teraz, czasu. A! I ten powyższy obrazek znalazłam na demotywatorach (strata czasu, wiem), jednak znowu okazuje się, że można trafić tam na coś wartościowego.
           Już dopadł mnie stres przedmaturalny. Śpię po 4 godziny na dobę, a potem nie mam energii. Jakie macie metody na walkę ze stresem? Mam nadzieję, że podsuniecie jakiś pomysł.


                                                                                                                               
Jest bardzo dobra, kremowa, z dodatkiem
 mleka to już w ogóle cud, miód, malina.
W środę wypiłam tą jedyną planowaną. :)
Teraz walczę z pokusą wypicia następnej.


Udanego weekendu, pozdrawiam,
Katarzyna.

sobota, 6 kwietnia 2013

Pielgrzymka.

       Przyszło mi dziś coś napisać i nie muszę nawet zastanawiać się o czym. Wreszcie czuję się zrelaksowana (no może nie tak do końca, ale powiedzmy, że nie jest źle) i wyspana. A miałam, oj miałam co odsypiać! Teraz zdałam sobie sprawę, że właściwie po raz pierwszy w liceum wyjechałam gdzieś na wycieczkę z moją klasą. Pozwolę sobie nie liczyć tam tegorocznego felernego biwaku. Po prostu nigdy się jakoś nie zdarzyło, żeby wycieczki były interesujące lub zwyczajnie nie byłam na siłach. Tym razem jednak nie wypadało nie pojechać na pielgrzymkę do Częstochowy. I z początku przyznaję, jechałam na nią dlatego, że właśnie "nie wypada" nie pojechać, bez żadnej przyjemności i ze skwaszoną miną.
       O ile pielgrzymka zawsze kojarzy mi się z marszem, to nasza tak nie wyglądała. 6 godzin jazdy autokarem w jedną stronę, wieczór i kawałek nocy spędzony na modlitwie, a potem kolejne prawie 6 godzin w autokarze. Dla kogoś kto nie znosi jazdy w zatłoczonych pojazdach, takiego jak ja, to istny koszmar. na dodatek spanie podczas podróży okazało się dla mnie niemożliwe, co rusz budził mnie czyjś kaszel, rozmowa czy śmiech. Koszmar ten niestety mnie nie zawiódł i sama podróż była jedną z najbardziej męczących jakie odbyłam, ale. W końcu nie będę skupiała się tylko na jeździe.
Kaplica i moje piękne widoki na ludzi.
       Domyślam się, że nie wszyscy czytający ten post, biorą pielgrzymkę za coś istotnego. Napatrzyłam się i nasłuchałam w Częstochowie jaka to nuda się tyle modlić i nie mam już złudzeń, że niewiele było osób naprawdę się modlących. I rozumiem to. Jeszcze trzy lata temu byłabym na czele tych jęczących po co mi tam się modlić. Odkąd jednak sporo zmieniło się w moim życiu - byłam zachwycona mogąc widzieć to wszystko. Wynagrodziło mi to długą i męczącą podróż, przemoknięte buty i cieknący nos, głód i inne ważne potrzeby. Jak dziecko wzruszałam się na przygotowawczym spotkaniu. Ledwo udało mi się w ogóle pohamować łzy, ale uff, udało. Potem przyszło siedzieć plackiem w kaplicy przez 3 i pół godziny, a ja tylko siedziałam uśmiechnięta i radosna w tym tłoku. A nie powiem, żeby była jakąś cierpliwą i kochającą tłumy osobą. Po prostu tyle radości sprawiało mi bycie w tym wyjątkowym miejscu. Tak jak już przed podróżą chciałam wracać do domu, tak będąc tam nie chciało mi się wracać.
       Właściwie to sama nie wiem, co chciałam powiedzieć przez ten post. Chyba tylko tyle, że do pewnych spaw należy podejść poważnie i choć nam się nie chce, zachować się z powagą i szacunkiem. A nuż coś kompletnie nas zaskoczy i zamiast męczarni sprawi przyjemność? ;)

Pozdrawiam,
◄| Kinga |►