piątek, 26 lipca 2013

Refleksje poserialowe.

© daekazu 
     No i zostały jeszcze dwa miesiące cudownej laby i życia bezstresowego. Albo przynajmniej ze stresem ograniczonym, bo coś denerwującego zawsze jest. Ostatnimi czasy serce zaczyna mi szybciej łomotać gdy chodzi o załatwianie dla mnie pokoju na studia... Nagle dochodzi do mnie rychła przeprowadzka i kolejne lata nauki. A gdy patrzyłam na plan zajęć z tamtego roku mało nie dostałam ataku, wręcz musiałam się hiper-wentylować ku uciesze mojego brata, który stał obok i miał niezłą zabawę. Zastanawiam się czy gdybym naprawdę zaczęła się dusić to też by tam tak stał zaśmiewając się. Tak, tak, to doprawdy śmieszne jakie przerażenie ogarnia mnie na samą myśl o opuszczeniu domku.
     Ale właściwie nie o tym chciałam pisać. Kilka dni temu na nowo postanowiłam wziąć się za oglądanie serialu, który kiedyś bardzo mnie poruszał. Z tego co obliczyłam miałam jakieś 11 lat gdy zaczęłam go oglądać i 13 gdy skończyłam. Potem chyba 15 jak na nowo obejrzałam wszystkie odcinki, a teraz no cóż... 19. I wciąż za każdym razem "Magda M." wyciska ze mnie łzy. Kiedyś nawet, gdy oglądałam premierowe odcinki, płakałam gdy kończył się jeden bo musiałam na następny czekać aż tydzień. Śmieszne, a jednak zawsze było to dla mnie fenomenem, bo może łatwo się wzruszam, ale nie tak szybko dochodzi do łez.
© by crush3r15 
     Co właściwie pociąga mnie w tym serialu? Z jednej strony na pewno sympatia do głównych aktorów (wiecie... Małaszyński! którego widziałam chyba w każdej jego roli), z drugiej głębia tego, że człowiek naprawdę lubi uciekać przed prawdziwymi uczuciami. Jak zawsze pewne sceny wzbudzają refleksje, co za tym idzie - zaczęłam się zastanawiać nad sobą i nad tym jak ja reaguję na ludzi, na sytuacje gdy ktoś staje się mi bliższy i czego właściwie chcę w życiu. Doszłam do tego, że kiedyś mój plan był bardzo prosty. Zapytasz mnie co chcę osiągnąć w życiu, odpowiem: chcę mieć męża, dzieci, dobrą pracę. Z rozpędu powiem to nawet teraz. Ale patrząc wgłąb siebie nie wiem czy tego chcę. Albo raczej... s t r a s z n i e  boję się, że kiedyś poznam kogoś, kogo naprawdę pokocham. Mieć chłopaka chciałam zawsze, zawsze był ktoś kto podobał mi się w szczególny sposób i choć nigdy nic nie wychodziło, to i tak chciałam jeszcze bardziej. A teraz - kurczę! - przerażenie mnie ogarnia na samą myśl, że kiedyś będę polegała tylko na tej drugiej osobie. Nie mówiąc już o dzieciach, dla których uznałam, że i tak nie byłabym nigdy dobrą matką. I wiem, mam sobie naście lat, nie czas nawet o tym myśleć. Tylko że, to ogromna zmiana na mój światopogląd. Nie mam pojęcia co się ze mną stało, wszelkie studentki psychologii proszę o pomoc, bo naprawdę NIC nie rozumiem.

Pozdrawiam ;*
◄| Kinga |►

niedziela, 21 lipca 2013

Tag.

   
     Hej! :) Ostatnio bardzo ciężko zabrać mi się za jakąś notkę, odpływam raczej w świat książek i nadrabiam zaległości, których narobiłam w roku szkolnym. Obecnie czytam Igrzyska śmierci i uważam, że książka jest lepsza od filmu.
     Co do studiów to jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji, jest trochę opcji, ale w każdej jest haczyk. Jak to w życiu. :) Nie dostałam się tam gdzie marzyłam, więc trzeba szukać innych rozwiązań. Już pierwszy szok i rozpacz przeżyłam jakieś 3 tygodnie temu, gdy otrzymałam wyniki. Mimo, że miałam z polskiego 73%, z matematyki i angielskiego po 96%, to czułam się jakbym nie zdała. Najgorsza jest świadomość, że jeden egzamin decyduje o naszej przyszłości. Zawaliłam chemię, której byłam najbardziej pewna, cóż...
     Już sporo czasu temu zostałyśmy nominowane do tagu, ale dopiero teraz nadarzyła się bardzo dobra okazja do udzielenia odpowiedzi na pytania. Dziękujemy za nominację. :>

pytania od ŁUCKI
1. Twoja pasja, taka od serca?
Katarzyna: Hmm, wstyd się przyznać, że nie mam czegoś takiego, w niczym nie zatracam się bez pamięci. Uważam to za jedną z moich największych wad.
Kinga: Nie mam chyba czegoś takiego, bez czego robienia nie mogłabym żyć.
2. Serial czy film? Dlaczego?
Katarzyna: Jak na teraz to serial, bo opowiada historię przez dłuższy czas. Ale znam też kilka filmów, o których potrafię rozmyślać godzinami.
Kinga: Wolę filmy, bo mam wrażenie, że są bardziej wartościowe. Akcja jest skrócona, tak jakby bardziej intensywna, można uniknąć przesytu materiałem (nie to co w serialu), muzyka filmowa często jest lepsza. Ale są oczywiście wyjątki serialowe, gdzie cieszę się, że coś jest serialem i nie kończy się po dwóch godzinach.
3. Jak zaczęła się Twoja przygoda z blogowaniem?
Katarzyna: Nie mam pojęcia ile miałam wtedy lat, ale była to chyba podstawówka. Pamiętam pierwszy szablon, był zielony, a blog był na onecie, miałam ich naprawdę sporo.
Kinga: Moja też w podstawówce i od tego czasu było mnóstwo blogów. Pamiętam, że mój perwszy czytała nawet pani bibliotekarka i wręcz nakłaniała mnie do dalszego pisania.
4. Miłość czy przyjaźń? Dlaczego?
Katarzyna: Miłość, bo kojarzy mi się z czymś epickim, wielkim uczuciem, dla którego można zrobić wszystko. Przyjaźń też jest piękna, ale dla miłości zrobiłabym więcej.
Kinga: Miłość i nawet nie taka do jednej osoby, a taka rodzinna. Taka, która jest mimo wszystko. Przyjaźń w pewnym momencie mam wrażenie, że się rozluźnia, nie jest tak intensywna. Na przykład wtedy, gdy zakładamy własne rodziny.
5. Najważniejsza wartość w życiu - uzasadnij.
Katarzyna: Miłość, wiara. Bez nich byłabym samotna i pusta, bez celu w życiu.
Kinga: Jeśli jedna najważniejsza to wiara. W pewnym momencie życia dotarło do mnie, że bez niej nie mam nic. Że jeśli wszystko zawiedzie to tylko ona utrzyma mnie przy życiu.

Nasze pytania:
1.Kawa czy herbata?
2.Góry czy morze?
3. Wielka Brytania czy USA?
4. Jaki film ostatnio oglądałaś w kinie?
5. Jakie jest Twoje ulubione radio?
Tam, gdzie jest to możliwe prosimy o uzasadnienie. :)

Nominujemy: 
Nomissn
Sandra
Panda

Pozdrawiam,
Katarzyna. 

wtorek, 16 lipca 2013

Jak spełniło się moje marzenie co do kierunku.



     Wreszcie mogę stwierdzić, iż mam o czym pisać. W tym tygodniu trochę rzeczy się wydarzyło, a wszystko to buduje mi plany na najbliższe 3 lata. Gdyż TAK, dostałam się na mój wymarzony kierunek (angielski stosowany, z hiszpańskim), o którym jeszcze rok temu stwierdziłam, że mogę tylko pomarzyć! Byłam pewna, że już na samą filologię angielską będzie mi się bardzo trudno dostać (w zeszłym roku musiałabym mieć 86% z rozszerzenia angielskiego, co nie trudno było wykalkulować i się załamać), a cóż dopiero tu, gdzie jestem (próg 90%). Tak więc gdy ktoś pytał gdzie idę nie wspominałam nawet o moim obecnym kierunku. Podjęłam decyzję, że idę na informatykę z ekonometrią i zaczęłam ostro przygotowywać się do matury z matmy.

     Ilość zadań, które rozwiązałam była tak wielka, że aż byłam z siebie dumna iż potrafię się tak zmobilizować. Angielski kompletnie rzuciłam, bo chciałam mieć czas na matmę ("skoro i tak nie dostanę się na angielski"). I co okazało się po tych miesiącach przygotowań? Że na maturze z angola do której podeszłam na luzie poszło mi całkiem nieźle, a siedząc na egzaminie z matmy mało się nie poryczałam. I podczas gdy podstawa z matmy okazała się dla większości super łatwa, dla mnie była na poziomie 84% (i wiem, że to nie jest MAŁO, ale dla kogoś, kto przygotowywał się do tego konkretnego egzaminu miesiącami i był w klasie rozszerzonej matmy, to jest bardzo rozczarowujące). Natomiast sam angielski oczywiście bardzo mnie zaskoczył. Tak więc gdy zobaczyłam w internecie wynik, znów zaczęłam marzyć o kierunku z hiszpańskim. I właśnie w ten czwartek ostatecznie dowiedziałam się, że mogę wybrać spośród 3 kierunków, wśród których oczywiście nie patrzyłam na nic innego niż mój wymarzony. Z wynikiem 94% wylądowałam w samym środku przyjętych na kierunek, jestem więc szczęśliwą trzynastą studentką I roku na wydziale (neo)filologicznym Uniwersytetu w Białymstoku :D
   
     Cały ten weekend udało mi się nawet spędzić zwiedzając miasto (bo choć jeżdżę tam dosyć często, to wciąż co innego być tam na własną rękę z samą tylko koleżanką, która wie nie więcej o mieście niż ja) i ucząc się korzystać z komunikacji miejskiej. To drugie nawet wychodziło nam całkiem nieźle. Do czasu. Gdy wsiadłyśmy co prawda do dobrego empeku, aczkolwiek nie zauważyłyśmy że zanim zawiezie nas do celu odwiedzi przy okazji drugi, kompletnie odległy koniec miasta. No cóż, raz na zawsze sobie to teraz zapamiętam! Poza tym zobaczyłam uroki i wady akademika mieszkając w nim przez 3 doby, gdzie spotkałam Nigeryjczyka i nawet udało mi się z nim pogadać po angielsku, a na korytarzach cały czas kręcili się Litwini i Białorusini. Ostatecznie zdecydowałam się jednak na ten rok wynająć coś innego, także teraz czekają mnie poszukiwania. A swoją drogą śmieszna historia z tym Nigeryjczykiem... potem się dowiedziałam, że zdecydowali się z kolegami na podróż do Poland, bo myśleli, że jadą do Portland. No cóż, taka niewielka różnica :P
Pozdrawiam ;*
◄| Kinga |►
© ikonki: coneq.blogspot.com

sobota, 6 lipca 2013

Relacja z Różanego.

          Jak może niektórzy pamiętają pisałyśmy o naszym, wspólnym wakacyjnym wyjeździe. Otóż byłyśmy na Festiwalu Młodzieży Bez Granic w Różanymstoku. Przybyli ludzie z Albanii, Litwy, Bułgarii, Serbii, Afganistanu, Madagaskaru, Macedonii, Wielkiej Brytanii, Turcji, Korei oraz z przeróżnych zakątków Polski. Wielonarodowy charakter spotkania niósł ze sobą wielokulturowość, więc mogłyśmy posłuchać muzyki, poznać tańce i cechy charakterystyczne ich kultur.
          Każdego dnia od wtorku do piątku odbywały się warsztaty. Ja z Kingą byłyśmy na tańcu breakdance. Wcześniej nie miałyśmy z tym doczynienia, więc możecie zrozumieć, iż w 4 dni warsztatów mistrzyniami tego typu tańca nie zostałyśmy. Zresztą miałyśmy nieodparte wrażenie, że BBoy'e mieli z nas niezły ubaw. Hej! To nie nasza wina, że miałyśmy w grupie fenomenalnych chłopców (w wieku 7-10 lat), którzy byli ćwierćfinalistami Got to dance. Szczerze mówiąc to czułyśmy się troszkę głupio przy tych świetnych "maluchach", ale bywało, że nas ratowali, bo to na nich skupiała się cała uwaga. Jeden z tych chłopczyków był tak słodki, że rozczulałam się za każdym razem, gdy go widziałam. :) No i potrafi podwójne salto do tyłu. Ma 7 lat. Uczęszczałyśmy też na warsztaty cyrkowe. Kinga nauczyła się trochę jeździć na monocyklu. Ja natomiast kibicowałam, nagrywając jej wysiłki, bo nie nauczyłam się nawet na to wsiadać! :>  I wcale w tym czasie nie spoglądałam na Litwinów grających w kosza (bez koszulek),  jakieś 3 metry ode mnie. :P
           W godzinach 17-22 odbywały się koncerty i pokazy reprezentacji poszczególnych krajów. Żeby się za bardzo to tym nie rozpisywać to napiszę tylko o tych występach, które zrobiły na mnie największe wrażenie. I wklejam zdjęcia całego programu. Mam nadzieję, że cokolwiek widać. :)
          Pierwszego dnia grał zespół serbski. Zrobili na mnie duże wrażenie, szczególnie facet grający na trąbce. Co on z nią wyczyniał! =D Wszyscy bawiliśmy się przy scenie, muzyka porwała do tańca. :) W środę z wypiekami na twarzy śledziłyśmy koncert Bułgarów, czyli zespołu Karandila Juniors, ale nie do końca ze względu na ich muzykę...o tym jednak za chwilę. Czwartek to świetny pokaz breakdance'u, pierwszy z zespołów to nasi nauczyciele, a drugi to zespół chłopców, o których pisałam wyżej. :) No i NPWM! Nie słucham hip-hopu, ale ten koncert naprawdę przypadł mi do gustu. Może znacie ich z programu Must Be The Music? Podobno tam występowali. :) W piątek czekałyśmy na występ Brytyjczyków, bo wiecie...ten akcent. Niewiele mówili, ale i tak przez moment można było nacieszyć uszy. :) W sobotę realizacje warsztatowe, czyli to, czego nauczyliśmy się przez te 4 dni. Kinga i ja zrezygnowałyśmy z występu, żeby się nie zbłaźnić. :P A wieczorem bawiłyśmy się na koncercie tureckiego zespołu Baba Zula. :)
         Już we wtorek poznałyśmy naszych festiwalowych współlokatorów z Madagaskaru. Chociaż ciężko powiedzieć, że poznałyśmy, bo nie mówili oni w języku angielskim. Barierą w znajomości stała się także nasza  nieznajomość języka francuskiego, którego swoją drogą obie kiedyś się uczyłyśmy (5 lat, wstyd). Madagaskar to dawna kolonia francuska, więc bez problemu posługują się tym językiem. Wracając jednak do angielskiego. Potrafili powiedzieć "I love you". Zdaniem tym dość często raczyli Kingę. Ewidentnie wpadła w oko Malgaszom. Jednocześnie możecie sobie wyobrazić jak trudno było wytłumaczyć im, że ona wcale nie chce się przytulać. Momentami miałyśmy wrażenie, że nie rozumieją tego, iż my ich nie rozumiemy, co było strasznie irytujące. Szczególnie, gdy jeden zaczął ściskać Kingę, która przeszczęśliwa nie była (bez żadnych słów można było to zauważyć), a oni się tylko śmieli i rozmawiali w swoim języku. Poza tym mogę powiedzieć sporo pozytywnego o naszych współlokatorach. Mam nawet z jednym z nich zdjęcie podczas tańca. :) Byli zawsze uśmiechnięci i otwarci (tak, te przytulańce...). Cały czas towarzyszył im bębenek.
          Między innymi to zafascynowało mnie na festiwalu. Ktoś wychodził z instrumentem (bębenek, saksofon, klarnet), zaczynał grać, a wszyscy zbieraliśmy się wokół słuchając, tańcząc. :) Na zdjęciu obok Macedończycy.
          Kinga przeżywała swoje z Malgaszami, a ja swoje z Koreańczykiem. Miałam jednak przewagę, bo mówił po polsku. Może to nic takiego, ale nie jestem przyzwyczajona do przytulanek po 3 dniach znajomości. :P Czułam się zażenowana, Kinga miała ze mnie niezły ubaw (ja z niej też, gdy Malgasze okazywali jej uczucia). Szczególnie podczas tańca, potem powiedziała, że czuła się jak 5 koło u wozu, ale byłam baaardzo szczęśliwa, że była moim kołem! :> Jak tylko mnie zauważył to wołała "Katarzyna, Katarzyna!". Bardziej mu się podobało Katarzyna, niż Kasia. Na początku nawet powiedział, że moje imię brzmi jak to polskie jedzenie. Po jakimś czasie zrozumiałam, że chodziło mu o kaszę :P Potem byłam oschła, ale on szybko znalazł sobie kolejną dziewczynę do tańca i przytulanek. :) Teraz wracając do Bułgarów i ich koncertu. Grali około godziny 20, może troszkę później. Wcześniej jednak mieliśmy kolację, w drodze zwierzyłam się Kindze, że jeden chłopak z zespołu bardzo mi się podoba i jest nieziemsko przystojny. Okazało się, że mamy podobny gust i jej także Niki (na koncercie dowiedziałyśmy się jak ma na imię) też się bardzo spodobał. Weszłyśmy na stołówkę, Kinga zajęła miejsce, a ja gdzieś poszłam (nie pamiętam szczegółów), gdy wróciłam Kindze towarzyszył jeden z naszych współlokatorów z Madagaskaru. Przyjęłyśmy to raczej bez entuzjazmu, ale tylko i wyłącznie z powodu naszych wcześniejszych doświadczeń. I pisząc naszych mam na myśli bardziej Kingę niż siebie. Chciałyśmy się przesiąść, bo nie uśmiechało nam się zwracać na siebie uwagę wszystkich w stołówce, bo już sobie wyobrażam jak zaczęliby się przytulać, śmiać (zapewne z nas), a my nic byśmy i tak nie zrozumiały. Od razu dopiszę, że w ogólnym rozrachunku bardzo miło wspominamy Malgaszów. Więc...użyłam swojego angielskiego (tak, wcześniej pisałam, że Malgasze nie mówią w tym języku)...oraz języka migowego i wytłumaczyłam, że idziemy "TAM", czyli do innego stolika w  oddzielonym pomieszczeniu. Zajęłyśmy miejsca, a po kilku sekundach podeszli do nas Bułgarzy! Spytali czy mogą tutaj usiąść, oczywiście nie miałyśmy nic przeciwko. Poszłyśmy po herbatę (obie po jeden dzbanek, byłam lekko speszona :P), po powrocie Kinga zaczęła do mnie robić miny. Okazało się, że dosiadł się także Niki, ten nieziemsko przystojny Niki....Nie zauważyłam, bo i tak była onieśmielona ich obecnością. Oczywiście zapomniałyśmy języka w buzi, "wymieniliśmy" krótkie zdania (słowa). Po jakimś czasie zaczęli przesuwać talerze z jedzeniem w naszą stronę. Moja pierwsza myśl "Chcą żebyśmy to odniosły. O nie, niech sami to robią!", a Kingi była całkiem odmienna " Są bardzo kulturalni i pewnie już skończyli jeść, temu do nas przesuwają"Jeden z nich próbował nam to wyjaśnić na migi, ale raczej bezskutecznie, Gdy odchodziłyśmy Niki podniósł szklankę i powiedział "Salut", odpowiedziałyśmy i poszłyśmy.Oczywiście całe w skowronkach. Potem grali koncert i bardziej interesowało nas to kto gra, a nie jak gra. Następnego dnia wyjechali, ale na śniadaniu ewidentnie nas poznali, bo powiedzieli coś w rodzaju powitania, ale raczej po bułgarsku.

          Opis wyszedł bardzo długi, ale to i tak tylko skrócony zapis, bo Festiwal Młodzieży Bez Granic był fantastyczny, cudowny, niezapomniany. Ciężko opowiedzieć to, co tam przeżyłyśmy. Będziemy to bardzo miło wspominać, jeszcze przez lata. Liczę, że kiedyś tam zawitam ponownie, jako wolontariuszka, jeśli przyszłe terminy sesji pozwolą. Po festiwalu trzeba było wrócić to normalności, codziennych zmartwień. FMBZ to czas, w którym  jedynym zamartwieniem było to, że nasi znajomi z Bułgarii tak szybko musieli wyjechać. Powrót oznaczał myśli o maturze, wynikach, progach punktowych i studiach. To była świetna i niezapomniana odskocznia. :) W następnej notce Kinga zapewne poruszy temat wyników matur. Zostałyśmy też nominowane jakiś czas temu do jeszcze jednego tagu. Odpowiemy w mojej następnej notce.

Pozdrawiam,
Katarzyna.