sobota, 24 sierpnia 2013

Od chaosu do wszystkiego, co oczywiste.

          Ostatnio w moim życiu panuje chaos i dezorganizacja. Teraz wiem, że lubię sobie planować, organizować, zapisywać. Dla mnie to kolosalna różnica, bo gdy wiem co mam zrobić nie tracę czasu. I nie jest to obsesja na punkcie marnowania czasu, tylko zdenerwowanie pojawiające się po dłuższej bezczynności. Poza tym dowiedziałam się, że jestem w niektórych sprawach perfekcjonistką, jak sprzątam - nie może być grama kurzu (tak, zdarza mi się oglądać Perfekcyjną, nie, nie robię testu białej rękawiczki), gdy robię jedzenie - musi to ładnie (jak na moje możliwości) wyglądać. Jedynie brak mi perfekcji w ubieraniu, czesaniu i robieniu makijażu, bo moim niedoścignionym wzorem jest moja ukochana siostra. Obie zresztą podziwiamy Kożuchowską, bo kojarzy nam się z dopracowaniem, elegancją, kobiecością, perfekcją.

  

          Podczas tych niechlubnych dwóch tygodni dezorganizacji miałam sporo czasu na przemyślenia, przemyślenia różnego rodzaju. Począwszy od praw rządzących dzisiejszym światem, poprzez ogólnie rozumując relacje międzyludzkie i idealizację mojej przyszłości, a kończąc na relacjach panujących wśród moich najbliższych, rodziny. Im bardziej zagłębiam się w to wszystko, tym mniej czuję - ach, jaka ze mnie patriotka - przywiązanie do mojej małej ojczyzny, czyli miasteczka bez perspektyw oraz tej większej, czyli kraju, gdzie liczą się układy, znajomości, ale także nie ma perspektyw na coś lepszego, bo co najwyżej jednych mogą zastąpić drudzy, którzy i tak nic konkretnego nie zmienią. I ja, mając 19 lat, czuję niepewność, obawę i ogólną niechęć do przyszłości. Ma to może związek z tym, że wyrywam się z ogólnie panującego szablonu, czyli od razu po maturze nie idę na studia. Ludzie wokół krzyczą, że zmarnuję rok, podają mi kilkanaście argumentów, które nauczyłam się chować w kieszeń i podczas ich nieobecności jak najszybciej ją opróżniać, ponieważ ja mogę im podać dwa razy więcej argumentów, z których połowy nie zrozumieją, bo nie są mną i nie mogą poczuć tego co ja. Nie mam już siły na tłumaczenia. Nie jest to brak siły do obrony swojego zdania, choć jak każdy mam chwile zwątpienia, ale do wyjaśniania tego, w jaki sposób chcę przeżyć swoje, własne, prywatne i otrzymane na wyłączność życie. Zmieniłam się, wiem czego chcę, nie jestem już małą dziewczynką, leniwą do bólu i idącą za tłumem, bo papierek w miażdżącej większości przypadków nie jest wiele wart, a można rzecz, że nic. Nadal kształtuję swoją osobowość, bo jak przeczytałam niedawno na jakimś blogu - tylko krowa nie zmienia zdania. Wcześniej się tego wstydziłam, teraz jestem dumna, bo dopiero poznając świat, możemy wyciągnąć jakieś wnioski. Czego mi brakuje? Życia chwilą i teraźniejszością, nad tym popracuje. Zbyt idealizuję swoje przyszłe życie, zbyt mocno popadam w marzenia. Denerwuje mnie to, że świat wymaga tego, aby człowiek stał się cyborgiem, a przecież tak nigdy się nie stanie. Można osiągnąć oszałamiający sukces zawodowy, ale zapewne kosztem rodziny. Zresztą teraz posiadanie dziecka nazywane jest luksusem i zaczynam to coraz bardziej rozumieć, bo jak posłucham ile na wyprawkę (bez podręczników) wydała koleżanka mojej siostry dla dwóch córeczek - przyszłej pierwszo- i trzecioklasistki to nie potrafię tego nawet odpowiednio skomentować. Kredki muszą być konkretnej firmy i oczywiście nie mniej niż 12 kolorów, to samo z farbami i innymi przyborami. Na takie "duperele" wydała 800 zł. I jak to skomentować? Niby pieniążki szczęścia nie dają, ale lepiej popłakać w ferrari, no nie? Obecnie są mi potrzebne pieniądze, których nie mogę zdobyć, nie tylko dla siebie, ale też dla osoby, którą kocham ponad wszystko co istnieje. Potrzebne do drogi do szczęścia, oczywiście bez nich też nam się na pewno uda, ale trzeba pocierpieć i schować język za zębami.

  

          Czasem przychodzi ochota, aby pomarudzić i napisać to co oczywiste. Od razu lżej, moc wygadania się jest aktualna. :) Piękne ikony z bloga Jet, dziękuję serdecznie. Przerywam czas zaniku życia blogowego i wkrótce pozaglądam na Wasze blogi. :)

Pozdrawiam,
Katarzyna.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Atrakcyjność.

     I przyszło znowu coś napisać, a raczej niewiele się ostatnio wydarzyło. Wakacje upływają i z coraz większymi nerwami (czasami przeplatanymi chwilowym podekscytowaniem) wyczekuję października. Słońce nieuchronnie zaczęło już od kilku dni szybciej zachodzić, temperatura bardzo powoli spada i czuję, że zanim się spostrzegę znowu będę przystrajać choinkę. Mogę chyba nawet powiedzieć, że tego wyczekuję. Jesień, moje urodziny, potem zima, biały puch za oknem... Czas leci tak szybko, nawet jeśli teraz mam wrażenie, że stoi w miejscu.
    I teraz także, mając dużo czasu na myślenie, po raz kolejny wałkuję sobie w głowie kwestie relacji międzyludzkich. Zauważyłam, że w ostatnich miesiącach spowiadając się mam stałą rzecz o której bardzo często muszę wspomnieć. Że niestety, oceniam ludzi po wyglądzie i po tym co robią. Nie sądzę, aby było to na jakimś strasznym poziomie, bo nikogo nigdy nie skreśliłam z tych powodów zupełnie, ale jednak za często sam wygląd zwraca moją uwagę. Jeśli chodzi o chłopaków, bo głównie ich to dotyczy, to nie ma w moim pobliżu takiego, który sprostałby moim wymaganiom. Zastanawiam się, czy gdyby kolega z którym ostatnio piszę był wysokim, przystojnym i ogólnie atrakcyjnym fizycznie chłopakiem to mogłabym zobaczyć w nim kogoś więcej? I szczerze, nawet sobie nie potrafię wyobrazić takiej sytuacji, albo boję się jej rezultatu. Nie chciałabym być aż tak płytka, a odnoszę wrażenie, że to jak wyglądamy to nieodłączna część nas, której nie można tak sobie pominąć. Gdy czytam książkę od razu wiem, że wolę jako bohatera romantycznego wyobrazić sobie na przykład Matthew Andersona (i tu fanki siatkówki pewnie w większości się ze mną zgodzą, nie? Kasia to na pewno :)) a nie kogoś mniej atrakcyjnego. No i oczywiście siebie w roli romantycznej bohaterki przytulonej do jego boku.
     Pociesza mnie chyba tylko to, że każda z nas ma własny gust i to on jest wyznacznikiem. Kiedyś usłyszałam, że o chłopaku, który mi się wówczas podobał, dziewczyny z klasy mówiły jako o 'wyglądającym jak zarośnięty żul'. Mało się wtedy nie zakrztusiłam tym co jadłam, bo jak to... Przystojniak, niebieskie oczy, tajemniczy zarost - to widziałam ja. No i właśnie, czasem patrząc na parę z boku może powiedzieć, że fajnie, że dana osoba nie zwraca uwagi na wygląd, a na charakter. Ale czy to na pewno tak jest, czy zwyczajnie ta osoba jest w guście drugiej, w guście po prostu odmiennym od naszego?
Pozdrawiam :)
◄| Kinga |►

wtorek, 13 sierpnia 2013

Take what you need.


Ja wzięłabym miłość i odwagę. A Wy? :)


Pozdrawiam, 
Katarzyna. :>

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Tym razem inspiracja muzyczna.

      I stało się. Wczoraj dostałam już klucze do nowej stancji na studia, więc nieodwołalnie wprowadzam się tam za niecałe dwa miesiące. Przerażona i podekscytowana w jednym, bo inaczej nie mogłabym tego nazwać. A jednak wczoraj przez cały dzień jeździłam z rodziną po Białymstoku uśmiechając się i rozmyślając jak fajnie tu może być. Myśląc sobie, że za kilka miesięcy będę znała większość miejscówek w mieście i będę już kompletnie pozbawiona strachu a tylko zadomowiona. I czy za kilka lat też będę tam mieszkała i jak to się wszystko ułoży.

Boże wiedzieć chcę
Czy wszystko ma na pewno sens
Ty jedyny wiesz
Co komu z nas pisane jest
Jak wytłumaczysz mi znów brak współczucia w nas
Tak trudno odróżnić nam dobro od zła
Czy wiedzieć chcesz, że z każdym mym dniem
Bardziej i mocniej ten odczuwam lęk

     Lubię gdy coś skłania mnie do większych refleksji. Ta piosenka ma chyba multum interpretacji, tym lepiej wsłuchać się przy niej w siebie. Często zresztą zastanawiam się jak to się dzieje, że pewne utwory, choć nawet nie w naszym stylu muzyki, wywołują pewne niepowtarzalne uczucia. Na przykład wczoraj w nocy przeskakiwałam z kanału na kanał i trafiłam na transmisję Festiwalu Transatlantyk. W życiu o nim nie słyszałam, jest zresztą jak się okazuje bardzo młody i nastawiony na coś, czego zazwyczaj nie doświadczam. I tak sobie w pewnym momencie pomyślałam - posłucham. 
     Skończyło się na tym, że po jednym wybitnym dyrygencie wszedł drugi, potem trzeci, przy każdym grana muzyka była tak piękna, że nie mogłam się oderwać. A potem wszedł sobie długowłosy Leszek Możdżer i kompletnie mnie powalił. Jak ten pianista to robi, myślałam sobie z wybałuszonymi oczami. Co prawda słyszałam o nim wcześniej, ale... jak to ja niekoniecznie zainteresowałam się w tamtym czasie tego rodzaju muzyką. Lubię ludzi, którzy są szczególnie wybitnymi w swoich dziedzinach, myślę o nich z wielkim szacunkiem i podziwem, ale. Taka muzyka i ja to nie ten tego. Widać wczoraj był ten dzień w którym właśnie ta a nie inna muzyka do mnie dotarła.


     Słuchając muzyki fortepianowej, tak samo jak patrząc na piękne widoki myślę sobie często o tym jak piękne jest to co Bóg stworzył. Takie myśli pojawiają się, zachwycam się tym wszystkim, a potem do pokoju wpada jakiś członek rodziny z pretensjami o coś czy krzykiem. Wyrwana z zachwytu dopiero wtedy widzę, że sam świat jest piękny i dobry, a to ludzie go psują. 

Pozdrawiam,
◄| Kinga |►

czwartek, 1 sierpnia 2013

Poszukam uczciwego szczęścia.

          Właśnie przeczytałam książkę Beaty Pawlikowskiej "Księga kodów podświadomości", to druga część cyklu " W dżungli podświadomości". Autorka wyjaśnia jak nasza podświadomość wpływa na nasze samopoczucie, nie tylko psychiczne, ale też fizyczne, tu w rozumieniu nawet kontrolowania chorób. Mówi o tym, że bycie szczęśliwym nie wymaga żadnych warunków, po prostu trzeba być szczęśliwym z samym sobą i wyjaśnia jak dawne zdarzenia mogły mieć wpływ na nasze podświadome "wybieranie" nieszczęścia w teraźniejszości. Nie chodzi o to, że celowo chcemy być smutni i popadamy w coś, co jest dla nas złe. Podświadomość chce dla nas dobrze, szuka bezpieczeństwa i poczucia, że jest się kochanym, ale często w pokrętny sposób. Otóż niektórzy odnajdują bezpieczeństwo w alkoholu, odnajdują je na moment, a potem chcąc powtórzyć to uczucie sięgają po niego po raz drugi, trzeci, czwarty.. .Podświadomość nie chce zmian, szuka szybkich rozwiązań, boi się ich i będzie kurczowo trzymała się tego co jest teraz, bo twierdzi, że zmiana jest niebezpieczna, zaburza nasze (złudne) poczucie bezpieczeństwa. 
          To ciekawe, bo gdy czytałam tą książkę podczas złego samopoczucia wiedziałam, że muszę coś zmienić, byłam zdecydowana na trudną i ciężką pracę, ale teraz czuję się szczęśliwa i myślę, że to nie jest już takie konieczne. Jakie wnioski? Myślę, że to moja podświadomość ( autorka używa tu określenia Agenci Podświadomości, którzy są dezerterami w naszej życiowej - genialnej - armii) boi się zmian i wywołuje u mnie wrażenie szczęścia, nie chcąc podejmować walki, bo po co cokolwiek zmieniać, skoro TERAZ czuję się dobrze. Podkreśliłam słowo teraz, ponieważ Pawlikowska pisze, że człowiek prawdziwie szczęśliwy jest ZAWSZE szczęśliwy, nie ma opcji chwilowego szczęścia, potem smutku i znowu szczęścia. Nawet porażka nie jest w stanie sprawić, że poczujemy się beznadziejni i bezwartościowi, bo staramy się być w czymś dobrzy dla samego siebie, nie dlatego, że chcemy pokazać innym, że jesteśmy lepsi lub boimy się faktu, że będziemy gorsi. Jak moja podświadomość zapewnia mi to - jak się domyślam - złudne szczęście? Nie mogę odpędzić się od muzyki, mam kilka nowych, tak pozytywnych piosenek, że po prostu mordka mi się cieszy, gdy usłyszę już pierwsze nuty. Słucham jej przez cały dzień, calutki, nawet podczas czytania tej książki, po prostu nie mogę oprzeć się włożeniu słuchawek do uszu i kliknięciu przycisku play. I gdy zdaję sobie prawdę, że nie zawsze jestem szczęśliwa, to mam w tamtej chwili uczucie szczęścia i przez pewien moment to mi wystarcza, zapominam wtedy, że chciałam coś zmienić. A jak oczywiście wiecie tylko konsekwencja może dać rezultaty.
          Droga jest wyboista i bardzo długa, ale ja chciałabym spróbować. To tak jak z pytaniem. Gdy nie zapytasz, odpowiedź zawsze będzie brzmiała nie, a jeśli chcesz coś zmień to musisz się ruszyć. :) Podobno tylko 1% ludzkości jest uczciwie szczęśliwym, reszta nosi w sobie fałszywe kody podświadomości, które nieumyślnie nas czasami rujnują, a nawet bardzo często. Przyznaję, że jestem w pozostałych 99%, autorka też tam była, ale wyczyściła swoją podświadomość. Moim zdaniem warto przeczytać te publikacje, no chyba, że jesteście w tym jednym procencie i jesteście szczerze, prawdziwie i uczciwie szczęśliwi bez żadnych warunków.

Zamieszczone zdjęcie to jedna ze stron ze wspomnianej książki.

Pozdrawiam! :)
Katarzyna.