Jak może niektórzy pamiętają pisałyśmy o naszym, wspólnym wakacyjnym wyjeździe. Otóż byłyśmy na
Festiwalu Młodzieży Bez Granic w Różanymstoku. Przybyli ludzie z Albanii, Litwy, Bułgarii, Serbii, Afganistanu, Madagaskaru, Macedonii, Wielkiej Brytanii, Turcji, Korei oraz z przeróżnych zakątków Polski. Wielonarodowy charakter spotkania niósł ze sobą wielokulturowość, więc mogłyśmy posłuchać muzyki, poznać tańce i cechy charakterystyczne ich kultur.
Każdego dnia od wtorku do piątku odbywały się warsztaty. Ja z Kingą byłyśmy na tańcu breakdance. Wcześniej nie miałyśmy z tym doczynienia, więc możecie zrozumieć, iż w 4 dni warsztatów mistrzyniami tego typu tańca nie zostałyśmy. Zresztą miałyśmy nieodparte wrażenie, że BBoy'e mieli z nas niezły ubaw. Hej! To nie nasza wina, że miałyśmy w grupie fenomenalnych chłopców (w wieku 7-10 lat), którzy byli ćwierćfinalistami Got to dance. Szczerze mówiąc to czułyśmy się troszkę głupio przy tych świetnych "maluchach", ale bywało, że nas ratowali, bo to na nich skupiała się cała uwaga. Jeden z tych chłopczyków był tak słodki, że rozczulałam się za każdym razem, gdy go widziałam. :) No i potrafi podwójne salto do tyłu. Ma 7 lat. Uczęszczałyśmy też na warsztaty cyrkowe. Kinga nauczyła się trochę jeździć na monocyklu. Ja natomiast kibicowałam, nagrywając jej wysiłki, bo nie nauczyłam się nawet na to wsiadać! :> I wcale w tym czasie nie spoglądałam na Litwinów grających w kosza (bez koszulek), jakieś 3 metry ode mnie. :P
W godzinach 17-22 odbywały się koncerty i pokazy reprezentacji poszczególnych krajów. Żeby się za bardzo to tym nie rozpisywać to napiszę tylko o tych występach, które zrobiły na mnie największe wrażenie. I wklejam zdjęcia całego programu. Mam nadzieję, że cokolwiek widać. :)
Pierwszego dnia grał zespół serbski. Zrobili na mnie duże wrażenie, szczególnie facet grający na trąbce. Co on z nią wyczyniał! =D Wszyscy bawiliśmy się przy scenie, muzyka porwała do tańca. :) W środę z wypiekami na twarzy śledziłyśmy koncert Bułgarów, czyli zespołu Karandila Juniors, ale nie do końca ze względu na ich muzykę...o tym jednak za chwilę. Czwartek to świetny pokaz breakdance'u, pierwszy z zespołów to nasi nauczyciele, a drugi to zespół chłopców, o których pisałam wyżej. :) No i NPWM! Nie słucham hip-hopu, ale ten koncert naprawdę przypadł mi do gustu. Może znacie ich z programu Must Be The Music? Podobno tam występowali. :) W piątek czekałyśmy na występ Brytyjczyków, bo wiecie...ten akcent. Niewiele mówili, ale i tak przez moment można było nacieszyć uszy. :) W sobotę realizacje warsztatowe, czyli to, czego nauczyliśmy się przez te 4 dni. Kinga i ja zrezygnowałyśmy z występu, żeby się nie zbłaźnić. :P A wieczorem bawiłyśmy się na koncercie tureckiego zespołu Baba Zula. :)
Już we wtorek poznałyśmy naszych festiwalowych współlokatorów z Madagaskaru. Chociaż ciężko powiedzieć, że poznałyśmy, bo nie mówili oni w języku angielskim. Barierą w znajomości stała się także nasza nieznajomość języka francuskiego, którego swoją drogą obie kiedyś się uczyłyśmy (5 lat, wstyd). Madagaskar to dawna kolonia francuska, więc bez problemu posługują się tym językiem. Wracając jednak do angielskiego. Potrafili powiedzieć "I love you". Zdaniem tym dość często raczyli Kingę. Ewidentnie wpadła w oko Malgaszom. Jednocześnie możecie sobie wyobrazić jak trudno było wytłumaczyć im, że ona wcale nie chce się przytulać. Momentami miałyśmy wrażenie, że nie rozumieją tego, iż my ich nie rozumiemy, co było strasznie irytujące. Szczególnie, gdy jeden zaczął ściskać Kingę, która przeszczęśliwa nie była (bez żadnych słów można było to zauważyć), a oni się tylko śmieli i rozmawiali w swoim języku. Poza tym mogę powiedzieć sporo pozytywnego o naszych współlokatorach. Mam nawet z jednym z nich zdjęcie podczas tańca. :) Byli zawsze uśmiechnięci i otwarci (tak, te przytulańce...). Cały czas towarzyszył im bębenek.
Między innymi to zafascynowało mnie na festiwalu. Ktoś wychodził z instrumentem (bębenek, saksofon, klarnet), zaczynał grać, a wszyscy zbieraliśmy się wokół słuchając, tańcząc. :) Na zdjęciu obok Macedończycy.
Kinga przeżywała swoje z Malgaszami, a ja swoje z Koreańczykiem. Miałam jednak przewagę, bo mówił po polsku. Może to nic takiego, ale nie jestem przyzwyczajona do przytulanek po 3 dniach znajomości. :P Czułam się zażenowana, Kinga miała ze mnie niezły ubaw (ja z niej też, gdy Malgasze okazywali jej uczucia). Szczególnie podczas tańca, potem powiedziała, że czuła się jak 5 koło u wozu, ale byłam baaardzo szczęśliwa, że była moim kołem! :> Jak tylko mnie zauważył to wołała "Katarzyna, Katarzyna!". Bardziej mu się podobało Katarzyna, niż Kasia. Na początku nawet powiedział, że moje imię brzmi jak to polskie jedzenie. Po jakimś czasie zrozumiałam, że chodziło mu o kaszę :P Potem byłam oschła, ale on szybko znalazł sobie kolejną dziewczynę do tańca i przytulanek. :) Teraz wracając do Bułgarów i ich koncertu. Grali około godziny 20, może troszkę później. Wcześniej jednak mieliśmy kolację, w drodze zwierzyłam się Kindze, że jeden chłopak z zespołu bardzo mi się podoba i jest nieziemsko przystojny. Okazało się, że mamy podobny gust i jej także Niki (na koncercie dowiedziałyśmy się jak ma na imię) też się bardzo spodobał. Weszłyśmy na stołówkę, Kinga zajęła miejsce, a ja gdzieś poszłam (nie pamiętam szczegółów), gdy wróciłam Kindze towarzyszył jeden z naszych współlokatorów z Madagaskaru. Przyjęłyśmy to raczej bez entuzjazmu, ale tylko i wyłącznie z powodu naszych wcześniejszych doświadczeń. I pisząc naszych mam na myśli bardziej Kingę niż siebie. Chciałyśmy się przesiąść, bo nie uśmiechało nam się zwracać na siebie uwagę wszystkich w stołówce, bo już sobie wyobrażam jak zaczęliby się przytulać, śmiać (zapewne z nas), a my nic byśmy i tak nie zrozumiały. Od razu dopiszę, że w ogólnym rozrachunku bardzo miło wspominamy Malgaszów. Więc...użyłam swojego angielskiego (tak, wcześniej pisałam, że Malgasze nie mówią w tym języku)...oraz języka migowego i wytłumaczyłam, że idziemy "TAM", czyli do innego stolika w oddzielonym pomieszczeniu. Zajęłyśmy miejsca, a po kilku sekundach podeszli do nas Bułgarzy! Spytali czy mogą tutaj usiąść, oczywiście nie miałyśmy nic przeciwko. Poszłyśmy po herbatę (obie po jeden dzbanek, byłam lekko speszona :P), po powrocie Kinga zaczęła do mnie robić miny. Okazało się, że dosiadł się także Niki, ten nieziemsko przystojny Niki....Nie zauważyłam, bo i tak była onieśmielona ich obecnością. Oczywiście zapomniałyśmy języka w buzi, "wymieniliśmy" krótkie zdania (słowa). Po jakimś czasie zaczęli przesuwać talerze z jedzeniem w naszą stronę. Moja pierwsza myśl "Chcą żebyśmy to odniosły. O nie, niech sami to robią!", a Kingi była całkiem odmienna " Są bardzo kulturalni i pewnie już skończyli jeść, temu do nas przesuwają"
. Jeden z nich próbował nam to wyjaśnić na migi, ale raczej bezskutecznie, Gdy odchodziłyśmy Niki podniósł szklankę i powiedział "Salut", odpowiedziałyśmy i poszłyśmy.Oczywiście całe w skowronkach. Potem grali koncert i bardziej interesowało nas to kto gra, a nie jak gra. Następnego dnia wyjechali, ale na śniadaniu ewidentnie nas poznali, bo powiedzieli coś w rodzaju powitania, ale raczej po bułgarsku.
Opis wyszedł bardzo długi, ale to i tak tylko skrócony zapis, bo Festiwal Młodzieży Bez Granic był fantastyczny, cudowny, niezapomniany. Ciężko opowiedzieć to, co tam przeżyłyśmy. Będziemy to bardzo miło wspominać, jeszcze przez lata. Liczę, że kiedyś tam zawitam ponownie, jako wolontariuszka, jeśli przyszłe terminy sesji pozwolą. Po festiwalu trzeba było wrócić to normalności, codziennych zmartwień. FMBZ to czas, w którym jedynym zamartwieniem było to, że nasi znajomi z Bułgarii tak szybko musieli wyjechać. Powrót oznaczał myśli o maturze, wynikach, progach punktowych i studiach. To była świetna i niezapomniana odskocznia. :) W następnej notce Kinga zapewne poruszy temat wyników matur. Zostałyśmy też nominowane jakiś czas temu do jeszcze jednego tagu. Odpowiemy w mojej następnej notce.
Pozdrawiam,
Katarzyna.